Poniżej zamieszczam najbardziej kluczowy, z antropologicznego punktu widzenia, fragment dzieła Giovanni Pico della Mirandoli Oratio de hominis dignitate (Mowa o godności człowieka). Tekst ten jest mojego własnego tłumaczenia. Nie został jeszcze literacko "wypolerowany", więc mogą znaleźć się w nim jakieś błędy językowe. Chciałem jednak być w moim tłumaczeniu jak najbardziej wierny oryginałowi, ale w taki sposób, by nie zniekształcać myśli autora, a więc żeby tłumaczenie nie było formą subtelnej interpretacji, co dość często zdarza się tłumaczom.
Wstęp
Przeczytałem, wielce
czcigodni Ojcowie, w pismach Arabów, że Abdullach Saraceński, zapytany o to, co
na tej swego rodzaju scenie świata dostrzega jako najbardziej godne podziwu,
odpowiedział, że nic cudowniejszego od człowieka na niej nie widzi. Ze zdaniem
tym zgodna jest opinia Merkurego: «Wielkim cudem, o Asklepiuszu, jest
człowiek».
W swojej książce Podróże z Herodotem Ryszard Kapuściński tak pisał o negatywnych konsekwencjach
utraty przez człowieka umiejętności dziwienia się: „Człowiek, który przestaje się dziwić, jest
wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i
nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze – uroda życia”. Dziwienie
się, które w bardziej intensywnej formie przechodzi w stan zdumienia, jest w
człowieku zdolnością pierwotną, wyrazem otwartości ducha ludzkiego na świat,
warunkiem twórczego i dogłębnego poznawania go, a tym samym warunkiem
odkrywania sensu istnienia – zarówno sensu istnienia świata, jak i sensu
istnienia człowieka:
Potok się nie zdumiewa, gdy spada w dół
i lasy milcząco zstępują w rytmie potoku
-- lecz zdumiewa się człowiek!
Próg, który świat w nim przekracza,
jest progiem zdumienia.
(Kiedyś właśnie temu zdumieniu nadano imię „Adam”).Był samotny z tym swoim zdumieniem
pośród istot, które się nie zdumiewały
-- wystarczyło im istnieć i przemijać.
Człowiek przemijał wraz z nimi
na fali zdumień.
Zdumiewając się, wciąż się wyłaniał
z tej fali, która go unosiła,
jakby mówiąc wszystkiemu wokoło:
„zatrzymaj sie! -- masz we mnie przystań”
„we mnie jest miejsce spotkania
z Przedwiecznym Słowem” --
„zatrzymaj się, to przemijanie ma sens, ma
sens ... ma sens... ma sens!”(Jan
Paweł II, Tryptyk Rzymski, I, 1)
O tym,
że umiejętność dziwienia się jest źródłem i warunkiem filozofii był przekonany jeden
z największych przedstawicieli starożytnej myśli filozoficznej – Arystoteles,
który w pierwszej księdze swojej Metafizyki
twierdzi, że pragnienie poznania budzi się w człowieku przede wszystkim właśnie
pod wpływem zdziwienia. Człowiek doznaje zdziwienia w bezpośrednim zetknięciu się
z otaczającą go rzeczywistością. Dziwiąc się, uświadamia on sobie, że wbrew
potocznemu mniemaniu nie wszystko w świecie jest oczywiste, nawet jeśli stanowi
przedmiot codziennego, powszechnego doświadczenia:
Albowiem pod wpływem zdziwienia ludzie zarówno
dziś oddają się filozofowaniu, jak i kiedyś zaczęli to czynić. Najpierw
zdziwienie budziły rzeczy, z którymi ludzie spotykali się wprost, a dopiero
potem zaczęli się oni powoli interesować także poważniejszymi sprawami, jak
własności Księżyca, Słońca i gwiazd czy powstanie Wszechświata. Otóż kto dostrzega
trudność i dziwi się, ten zdaje sobie sprawę z tego, że czegoś nie wie (Arystoteles,
Metafizyka, A, 982b, 12-13).
Jeszcze przed Arystotelesem podobny pogląd na temat
zdziwienia jako źródła i koniecznego warunku filozofii głosił inny wielki
grecki myśliciel – Platon: „To stan bardzo znamienny dla filozofa: dziwić się.
Nie ma innego początku filozofii, jak to właśnie” (Platon, Teajtet, 155 d).Dziwienie się
jest naturalną skłonnością człowieka, której nie wolno w nim tłumić, lecz
przeciwnie – należy ją stale rozbudzać. To właśnie dzięki tej skłonności mogą
zrodzić się w nim pytania najbardziej fundamentalne dotyczące natury i
pochodzenia rzeczy, sensu istniejącego świata i własnego bycia w nim. Bez
ciągłego kultywowania w sobie tej zdolności do dziwienia się – pisał Jan Paweł
II – niemożliwy jest w pełni osobowy rozwój człowieka:
Przynaglany
pragnieniem odkrycia ostatecznej prawdy swojego istnienia, człowiek stara się
zdobyć pewne elementy uniwersalnej wiedzy, które pozwalają mu lepiej rozumieć
samego siebie i coraz pełniej się realizować. Ta podstawowa wiedza bierze
początek z zadziwienia,
jakie budzi w nim kontemplacja tego, co stworzone: człowiek odkrywa ze
zdumieniem, że żyje w świecie i jest związany z innymi istotami podobnymi do
siebie, z którymi łączy go wspólne przeznaczenie. W tym właśnie momencie
wchodzi na drogę, którą będzie potem zmierzał do odkrycia coraz to nowych
horyzontów wiedzy. Bez zadziwienia człowiek popadłby w rutynę, przestałby się
rozwijać i stopniowo stałby się niezdolny do życia naprawdę osobowego (Jan
Paweł II, Fides et Ratio, 4).
W
odniesieniu do swego przedmiotu zdziwienie może mieć wymiar partykularny, gdy
wywołuje je jedynie jakiś fragment rzeczywistości, choćby tylko jeden byt,
nawet tak niepozorny jak mały kamyk, ponieważ ani jego istnienie, ani jego
natura nie tłumaczą się same. Jak pisał Stefan Świeżawski: „każdy okruch rzeczywistości, która nas otacza, jest z
natury swojej powołany do tego, aby w nas wywołać zachwyt i zdumienie”.Podobny pogląd wyrażają słowa Alberta
Einsteina:„Nie sposób nie oniemieć z zachwytu, gdy kontempluje
się tajemnice wieczności, życia, czy też wspaniałej struktury rzeczywistości.
Wystarczy spróbować pojąć choćby drobny fragment tej tajemnicy każdego dnia”.Czasami to zdziwienie przyjmuje charakter uniwersalny, gdy
jego powodem staje się uświadomienie sobie faktu istnienia czegokolwiek, a nie
tylko tego oto konkretnego bytu. Taki właśnie charakter ma zdziwienie wyrażone
w słynnym pytaniu Leibniza: „Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?”. W tak
postawionym pytaniu odsłania się owa metafizyczna „tajemnica bytu”, która
stanowi wyzwanie dla ludzkiego intelektu i która, co pokazują dzieje filozofii,
frapowała tak wielu wybitnych myślicieli.
P.S. Powyższy tekst jest fragmentem pierwszego rozdziału przygotowywanego
obecnie podręcznika do metafizyki. Był on omawiany na pierwszym spotkaniu
naszego koła. Jego lektura może pomóc, jak sądzę, w znalezieniu odpowiedzi na
pytanie: czy jestem choć trochę filozofem - "poszukiwaczem mądrości"?
Jeśli potrafisz się dziwić, to znaczy, że jesteś na drodze ku mądrości.
SOKRATES: Wyobraź sobie ludzi żyjących w
siedzibie podziemnej, jakby w jaskini, która z jednej strony jest otwarta rozlegle,
całą szerokością, ku światłu. Wewnątrz niej od dzieciństwa, mając nogi i szyje
w łańcuchach, muszą oni trwać w tym samym zawsze miejscu, a ponieważ pęta nie
pozwalają im nawet odwrócić głowy, widzą jedynie to, co jest przed nimi.
Światło na nich pada tylko od ognia, który płonie z tyłu, za ich plecami,
daleko, wysoko. Między ogniem a więźniami tymi zobacz wysoką drogę, wzdłuż
której zbudowano murek podobny do takiej przegrody, jaką kuglarze, by nad nią pokazywać
kukiełki, stawiają między sobą a publicznością.
GLAUKON: Widzę to.
SOKRATES: Wyobraź też sobie, że drogą po
tamtej stronie przegrody przechodzą jacyś ludzie, niosąc rozmaite przedmioty,
które wyrastają ponad murek, a są to postacie ludzkie i zwierzęce, urobione w
kamieniu, w drewnie i we wszelkiej innej materii. Z tych zaś, którzy je niosą,
oczywiście jedni coś mówią, a drudzy milczą.
GLAUKON: Coś przedziwnego opisujesz,
przedziwni to więźniowie.
SOKRATES: Są do nas podobni. Czy myślisz,
że w swoim położeniu mogą oni cokolwiek z siebie samych albo z siebie nawzajem
dostrzec oprócz cieni rzucanych przez ogień na tę ścianę jaskini, która jest
przed nimi?
GLAUKON: Jakżeby mogli, skoro skazano ich
na to, że przez całe życie mają głowę nieruchomą?
SOKRATES: A co się tyczy dostrzegania niesionych
przedmiotów, czy nie to samo trzeba rzec?
GLAUKON: Jakżeby inaczej?
SOKRATES: Gdyby więc dane im było z sobą
rozmawiać, czy nie sądzisz, iż mówiąc o cieniach, jakie widzą, mniemaliby, że
mówią o przedmiotach?
GLAUKON: Oczywiście.
SOKRATES: A gdyby tak echo, ilekroć się
odezwie ktokolwiek z przechodzących drogą, odbiło się o głąb pieczary? Nie wydaje
ci się, że musieliby to uznać za głos przechodzącego cienia?
GLAUKON: O, tak, na Zeusa!
SOKRATES: Nie można więc wątpić, że w
oczach tych ludzi rzeczywistością byłyby cienie wytworzonych przedmiotów.
GLAUKON: Nie można.
SOKRATES: Zastanów się teraz, czym byłoby
dla nich wyzwolenie z więzów i uleczenie z niewiedzy. Gdyby to się mogło w
naturalny sposób dokonać... Gdyby tak rozpętano jednego z więźniów i nagle
zmuszono go, by powstał i odwrócił głowę, i szedł, i spojrzał w górę ku
światłu... Jemu wszystko to zadawałoby ból, a olśnienie całkowicie
przeszkodziłoby patrzeć na przedmioty, których cienie przedtem oglądał. Gdyby
mu powiedziano, że wtedy widział to, co jest wyzute z rzeczywistości, teraz
zaś, będąc bliżej rzeczy istniejących i zwracając się ku temu, co bardziej
istnieje, lepiej widzi? I gdyby, pokazując mu każdy z przesuwających się przed
nim przedmiotów, żądano, by mówił, co to jest? Czy nie myślisz, że czułby się
zagubiony i mniemałby, iż przedmioty, jakie przedtem widział, są bardziej
rzeczywiste od tych, które mu się teraz pokazuje?
GLAUKON: Z pewnością.
SOKRATES: A gdyby mu kazano spojrzeć w
samo światło, czy nie sądzisz, że zabolałyby go oczy, że odwróciłby się i wolał
znowu wpatrywać się w to, na co patrzeć jest w stanie, i uznałby, że jest to o
wiele wyraźniejsze od wszystkiego, co przed nim odsłaniają teraz?
GLAUKON: Tak myślę.
SOKRATES: Gdyby go wyciągnięto siłą i
powleczono na wysokie urwiska, i nie chciano wypuścić z rąk, ażby się wynurzył na
światło słońca, czyż nie cierpiałby i nie oburzał się na to wleczenie, a gdyby
już doszedł do tego światła, nie byłżeby nim tak oślepiony, że nie mógłby
dostrzec żadnego z przedmiotów, jakie tu nazywamy rzeczywistymi?
GLAUKON: Nie mógłby, przynajmniej na
razie.
SOKRATES: Myślę, że musiałby się dopiero
przyzwyczaić do patrzenia na górny świat. Z początku najlepiej dostrzegałby cienie,
następnie obrazy ludzi i innych przedmiotów odbite w wodzie, wreszcie same
przedmioty. Po takich do świadczeniach, podnosząc wzrok ku światłu gwiazd i
księżyca, łatwiej by nocą oglądał to, co jest na niebie, i samo niebo, niż za
dnia słońce i jego blask.
GLAUKON: Bez wątpienia.
SOKRATES: W końcu, jak myślę, na samo
słońce, już nie na jego odbicie w wodzie i nie na pozór słońca tam, gdzie go nie
ma, lecz na takie, jakie jest ono samo w sobie, we własnym swoim miejscu,
umiałby patrzeć.
GLAUKON: Z pewnością.
SOKRATES: Potem przez rozumowanie
doszedłby do przeświadczenia, że ono, które tworzy i pory roku, i same lata, i wszystkim
w świecie widzialnym rządzi, jest w pewien sposób także przyczyną wszystkiego,
co oni tam w dole widzieli.
GLAUKON: Jasne, że musiałby dojść do
takiego wniosku.
SOKRATES: Cóż więc? Czy nie zdaje ci się,
że przypominając sobie miejsce, gdzie przedtem przebywał, jak też tamtejszą
mądrość i postacie ówczesnych współwięźniów, gratulowałby sobie zmiany, a nad
tamtymi się litował?
GLAUKON: I to jeszcze jak!
SOKRATES:
Co się tyczy
zaszczytów i pochwał,
jakich mogli oni
sobie wtedy wzajemnie
udzielać, i nagród przyznawanych za najlepsze oko do śledzenia cieni
przesuwających się po ścianie jaskini, za największą zdolność zapamiętywania,
które zazwyczaj idą wcześniej, które później, które razem, i szczególną
bystrość, gdy na podstawie takich spostrzeżeń przewiduje się, co ma nastąpić,
czy myślisz, że to wszystko budziłoby w owym człowieku jakąkolwiek tęsknotę i
że komukolwiek z tamtych w dole zazdrościłby zaszczytów i władzy? Czy raczej
doświadczałby takiego uczucia, jakie wyraża Homer, i o wiele wolałby „na ziemi
być najemnikiem u męża niebogatego” niż tak mniemać, jak się tam na dole mniema,
i tak żyć, jak tam się żyje?
GLAUKON: Ja też myślę, że on w ogóle
cokolwiek by przyjął, byle tylko nie mniemać i nie żyć tak, jak tam.
SOKRATES: Jeszcze jedno rozważ. Gdyby ten
człowiek zszedł z powrotem na dół i usiadł na dawnym miejscu, czy zmrok nie
zaćmiłby jego oczu, którymi dopiero co patrzał na słońce?
GLAUKON: Na pewno tak.
SOKRATES: I gdyby mając oczy jeszcze
zaćmione, dopóki nie przywykną one do zmroku, co wymagałoby sporego czasu, miał
osądzać owe cienie i spierać się o nie z ludźmi, którzy nigdy nie przestali być
więźniami, czy nie wzbudziłby śmiechu i nie mówiono by, że z tej wyprawy na
górę wrócił ze wzrokiem zepsutym, a więc nie warto nawet próbować tam
kiedykolwiek pójść. Gdyby zaś ktoś usiłował tych ludzi rozwiązać i tam
wyprowadzić, to gdyby tylko mogli go dostać w swoje ręce i zabić, toby zabili.
GLAUKON: Z całą pewnością.
(Platon, PAŃSTWO, 7, 514a-517a, przekład:
Z. Kubiak, w: tegoż, Literatura Greków i Rzymian, Świat Książki,
Warszawa 1999, s. 246-251)