poniedziałek, 4 listopada 2013

Giovanii Pico della Mirandola

Poniżej zamieszczam najbardziej kluczowy, z antropologicznego punktu widzenia, fragment dzieła Giovanni Pico della Mirandoli Oratio de hominis dignitate (Mowa o godności człowieka). Tekst ten jest mojego własnego tłumaczenia. Nie został jeszcze literacko "wypolerowany", więc mogą znaleźć się w nim jakieś błędy językowe. Chciałem jednak być w moim tłumaczeniu jak najbardziej wierny oryginałowi, ale w taki sposób, by nie zniekształcać myśli autora, a więc żeby tłumaczenie nie było formą subtelnej interpretacji, co dość często zdarza się tłumaczom. 

Wstęp

Przeczytałem, wielce czcigodni Ojcowie, w pismach Arabów, że Abdullach Saraceński, zapytany o to, co na tej swego rodzaju scenie świata dostrzega jako najbardziej godne podziwu, odpowiedział, że nic cudowniejszego od człowieka na niej nie widzi. Ze zdaniem tym zgodna jest opinia Merkurego: «Wielkim cudem, o Asklepiuszu, jest człowiek».
Mnie zaś, rozmyślającemu nad zasadnością powyższych stwierdzeń, nie jeden z argumentów spośród tych, które przez wielu zostały przytoczone dla ukazania wspaniałości ludzkiej natury, wydał się mało przekonywujący, a mianowicie, chociażby to, że człowiek jest pośrednikiem między stworzeniami – zaufanym wyższych i panem niższych; czy też to, że odznacza się on bystrością zmysłów, że potrafi racjonalnie myśleć, że obdarzony jest światłem inteligencji interpretującej naturę; oraz to, że znajduje się pośrodku między trwałością wieczności i zmiennością upływającego czasu; a także to, że (jak mówią Persjanie) jest zwornikiem świata (copula mundi), co więcej, jego pieśnią weselną; czy też wreszcie to, że jest istotą trochę tylko, o czym zaświadcza Dawid, mniejszą od aniołów.
  Są to rzeczy wielkie, lecz bynajmniej nie najważniejsze, gdyż nie stanowią bynajmniej wystarczającej podstawy do tego, by przyznać człowiekowi przywilej bycia istotą zasługującą na najwyższy podziw. Dlaczego bowiem nie mielibyśmy bardziej podziwiać samych aniołów i błogosławionych chórów niebieskich?
Wydało mi się w końcu, że pojąłem, dlaczego człowiek jest wśród istot żywych najbardziej szczęśliwy, a zatem najbardziej godny podziwu; i jakie jest wreszcie, w powszechnym porządku, położenie, które przypadło mu w udziale, a którego nie tylko zwierzęta, ale też ciała niebieskie i ponadziemskie inteligencje mu zazdroszczą. Jest to rzecz niewiarygodna i niezwykła! I jakże mogłoby być inaczej? Przecież właśnie z powodu tego położenia człowiek słusznie jest nazywany i uznawany za wielki cud, za istotę żywą, której należy się podziw. Lecz o tym, jaką istotą jest człowiek, posłuchajcie, Ojcowie, z życzliwością i ze względu na wasz humanitaryzm okażcie łaskawą przychylność temu mojemu dziełu.

Rozdział I
Opowiadanie o stworzeniu

Tak więc najwyższy Ojciec, Bóg Architekt uczynił umiejętnie, według praw ukrytej mądrości, tę ziemską siedzibę, którą widzimy, tę najwspanialszą świątynię boskości. Świat ponadniebiański ozdobił czystymi inteligencjami, ciała eteryczne ożywił duszami nieśmiertelnymi, natomiast nieczyste obszary świata niższego zapełnił mnóstwem zwierząt wszelkiego rodzaju. Lecz, po ukończeniu dzieła, zapragnął budowniczy, aby był ktoś, kto mógłby docenić wartość tak wspaniałego dzieła, pokochać jego piękno i podziwiać jego wielkość. Dlatego, gdy już uczynił wszystkie rzeczy, jak zaświadczają Mojżesz i Timajos, postanowił na koniec uczynić człowieka. Lecz wśród archetypów nie było niczego, co mogłoby dać początek nowemu rodowi, ani wśród skarbów czegoś, co można by przekazać w dziedzictwu nowemu synowi, ani też w całym świecie żadnego miejsca, na którym mógłby zasiąść ów kontemplator wszechświata. Wszystko było już bowiem napełnione, wszystko rozdzielone najwyższym, średnim i najniższym porządkom. Jednakże nie byłoby godne ojcowskiej potęgi, gdyby zabrakło mu inwencji w tym ostatnim porodzie, jakby był już niezdolny do zrodzenia, niegodne mądrości poddać się wahaniu z powodu braku rady, niegodne dobroczynnej miłości, aby ten, który w innych miał chwalić ich boską wolność, byłby zmuszony potępić ją w odniesieniu do samego siebie. Postanowił zatem w końcu ów najlepszy budowniczy, aby ten, któremu nie można było dać nic własnego, posiadł to, co jest własnością poszczególnych bytów. Wziął więc człowieka, dzieło o nieokreślonym wyrazie, i postawiwszy go pośrodku wszechświata, tak do niego rzekł: „Nie daliśmy ci ani pewnego miejsca, ani tobie tylko właściwego wyglądu, ani żadnego specjalnego daru, o Adamie, abyś owo miejsce, ów wygląd, owe wszystkie dary, których zapragniesz, dzięki twej woli i według własnego uznania mógł mieć i posiąść. Natura wszystkich innych stworzeń, ograniczona przez prawa przez nas ustalone, jest już z góry określona. Ty natomiast, niezwiązany żadnymi ograniczeniami, dzięki twej woli, którą cię obdarzyłem, będziesz mógł twą naturę sam sobie określić. Postawiłem cię w samym centrum świata, abyś mógł łatwiej rozglądać się wokół i obserwować to, co jest na świecie. Nie uczyniliśmy cię ani niebieskim ani ziemskim, ani śmiertelnym ani nieśmiertelnym, abyś ty sam, jako dostojny rzeźbiarz i twórca, nieskrępowany w swym działaniu, siebie samego w takiej postaci uformował, w jakiej zechcesz. Będziesz mógł w ten sposób albo zdegradować się do niższego poziomu istot, czyli do poziomu zwierząt, albo, mocą swej wewnętrznej decyzji odrodzić się na wyższym poziomie istot boskich”.
O najwyższa szczodrości i hojności Boga Ojca, najwyższa i podziwu godna szczęśliwości człowieka, któremu dane jest mieć to, czego zapragnie, być tym, kim zechce! Dzikie zwierzęta w tym samym momencie, w którym się rodzą, już w łonie matki, jak mówi Lucjusz, przynoszą ze sobą to, co w przyszłości posiądą. Duchy zaś wyższe od samego początku, czy też w chwilę potem, były takimi, jakimi pozostaną przez całą wieczność. Człowieka natomiast Bóg, już w chwili narodzin, obdarzył nasionami wszelkiego rodzaju i zarodkami każdego gatunku życia. Zgodnie z tym, które każdy w sobie będzie uprawiał, te w nim się rozwiną i wydadzą właściwe im owoce. Jeśli więc będą natury wegetatywnej, wówczas stanie się on rośliną, jeśli zmysłowej, wtedy się zezwierzęci, jeśli racjonalnej, wyłoni się z nich istota niebieska, jeśli natomiast intelektualnej, będzie aniołem i synem Boga. A kiedy, niezadowolony z losu żadnego z tych stworzeń, zwróci się ku samemu centrum swojej jedności, jednocząc się w swym duchu z Bogiem w samotnej ciemności Ojca, istniejącym ponad wszelkimi bytami, wtedy wyprzedzi wszystkie inne istoty i stanie na ich czele.
Któż zatem nie obdarzy podziwem tego naszego kameleona? A w każdym razie, któż nie podziwiałby go bardziej niż wszystko inne? Dlatego słusznie Asklepiusz z Aten, rozważając jego zmienną naturę, zdolną do przekształcenia siebie samej, rzekł, że w misteriach był on przedstawiany jako Prometeusz. Stąd właśnie owe metamorfozy celebrowane przez Piatgorejczyków i Hebrajczyków.
Albowiem również najbardziej tajemna teologia żydowska raz przekształca świętego Enocha w anioła boskości, którego nazywa malkh ha-shekhinach, innym razem zaś w kogoś innego, innymi imionami go nazywając. Również i Pitagorejczycy przekształcają ludzi bezbożnych i nikczemnych w zwierzęta, a nawet, jeśli wierzyć Empedoklesowi, w rośliny. Mahomet zaś, idąc ich śladem, często miał na ustach to słynne zdanie: „Kto oddala się od prawa bożego, kończy jako zwierze”. I z pewnością ma rację. Rzeczywiście, to nie kora sprawia, że coś jest rośliną, lecz jego natura pozbawiona inteligencji i zmysłowości; ani też skóra nie czyni jucznego zwierzęcia, lecz dusza zmysłowa i nierozumna; ani kolista forma – nieba, lecz właściwy prządek; i nie brak cielesności, lecz inteligencja czyni z ducha anioła. Tak więc, gdy zobaczysz jakiegoś żarłoka pełzającego po ziemi, to nie jest to bynajmniej człowiek, którego przed sobą widzisz, lecz roślina; jeśli zobaczysz kogoś, kto wśród próżnych oraz fałszywych tworów wyobraźni błądzi po omacku i kto, niczym przez Kalipso, skuszony uwodzicielskim urokiem, jest zniewolony zmysłami, to nie jest to człowiek, którego widzisz, lecz zwierzę. Gdy zaś jest to filozof, który wszystko rozróżnia przy pomocy właściwej metody, wówczas jesteś mu winny część i szacunek, gdyż nie jest to stworzenie ziemskie, lecz niebieskie. Jeśli natomiast ktoś, zapomniawszy o swym ciele, oddaje się czystej kontemplacji, zanurzając się całkowicie w głębokościach swej duszy, ten już nie jest ani istotą ziemską ani niebieską, lecz godnym największej czci bóstwem, obleczonym w ludzkie ciało.
Czy zatem jest może ktoś taki, kto człowieka nie obdarzyłby podziwem? Słusznie w świętych pismach Mojżeszowych i Chrześcijańskich jest on określany przy pomocy imion odnoszących się raz do istot cielesnych, innym razem zaś do wszelkich stworzeń, gdyż sam siebie może on kształtować, formować i przekształcać we wszelką cielesną  postać i w naturę wszelkiego stworzenia. Z tego powodu Evantes Pers, tam gdzie wykłada teologię chaldejską, pisze, że człowiek nie posiada żadnego swojego specyficznego i wrodzonego obrazu, lecz wiele zewnętrznych i przypadkowych. Stąd pochodzi owo powiedzenie Chaldejczyków: Enosh hu shinnujim vekammah tebhaoth baal haj – człowiek jest zwierzęciem posiadającym różną, wielopostaciową i zmienną naturę, przechodzącą od jednej do innej postaci.
Lecz w jakim celu [mówię] to wszystko? Przede wszystkim po to, abyśmy zrozumieli, że, skoro urodziliśmy się w takim a nie innym położeniu, to jest jako ci, którzy są tym, kim chcą być, powinniśmy przede wszystkim o to się troszczyć, by nie powiedziano o nas, że zajmując zaszczytne miejsce, nie zauważyliśmy, jak staliśmy się podobni do zwierząt i nierozumnego bydła. Ale raczej uznajmy za prawdziwy sąd proroka Asafa: „Jesteście bogami i wszyscy – synami Najwyższego”, abyśmy, nadużywając łaskawej szczodrobliwości Ojca, nie przekształcili wolnej woli, którą On nas obdarzył, ze zbawiennej na szkodliwą. Niech ducha naszego przeniknie święta ambicja w taki sposób, abyśmy, nie będąc zadowoleni z rzeczy przeciętnych, dążyli do tych wyższych i starali się je osiągnąć ze wszystkich sił (gdyż możemy, jeśli chcemy). Wzgardźmy rzeczami ziemskimi, traktujmy z obojętnością te niebieskie i, odwracając się w końcu od wszystkiego, co należy do świata, zwróćmy się ku ponadziemskiej społeczności, która jest najbliższa najwznioślejszemu bóstwu. Tam, jak przekazują święte tajemnice, Serafini, Cherubini i Trony zajmują pierwsze miejsca. Starajmy się zatem, nie mając zamiaru się cofnąć i jako ci, którym nie wystarczają drugie miejsca, przewyższyć ich w majestacie i chwale. Nie będziemy od nich w niczym gorsi, pod warunkiem, że tego zechcemy. Lecz w jaki w końcu sposób lub przy pomocy jakich dzieł? Otóż popatrzmy po prostu na to, co oni robią i jakie życie prowadzą. Jeśli i my takie życie wieść będziemy (albowiem możemy), już dzięki temu tylko zrównamy się z nimi w ich sposobie bycia.
Serafiny płoną ogniem miłości, Cherubiny jaśnieją blaskiem inteligencji, Trony natomiast opierają się na sile i pewności sądu. Jeśli, zatem, oddani życiu aktywnemu, podejmiemy troskę o rzeczy niższe, zostaniemy umocnieni niewzruszoną siłą Tronów. Jeśli z kolei uwolnieni od zewnętrznych działań, rozmyślając o Stworzycielu w odniesieniu do stworzenia i o stworzeniu w odniesieniu do Stworzyciela, oddamy się w spokoju czynności kontemplowania, wówczas z każdej strony rozbłyśniemy światłem Cherubinów. Jeśli natomiast zapłoniemy miłością tylko do samego Stwórcy, wówczas Jego pochłaniający wszystko ogień w jednej chwili nas rozpali, na obraz Serafinów. Wyższy od Tronu, to jest od sprawiedliwego sędziego, siedzi Bóg, sędzia wszystkich pokoleń. Unosi się ponad Cherubinami, którzy oddają się kontemplacji, i, jakby ich prawie wysiadując, rozgrzewa ich i udziela ciepła. Gdyż Duch Boży unosi się ponad wodami, tymi, które są ponad niebem i które w księdze Hioba wychwalają Pana porannymi hymnami. Ten, kto jest Saraf, to jest miłującym, jest w Bogu a Bóg w nim; co więcej, i Bóg i on są czymś jednym. Wielka jest potęga Tronów, którą dane jest nam osiągnąć poprzez sądzenie, a największa wzniosłość Serafinów, którą osiągamy przez miłość.
Lecz w jaki sposób ktoś może sądzić o czymś lub to kochać, czego nie zna? Mojżesz umiłował Boga, którego zobaczył, i jako sędzia pośród swego ludu zastosował to, co wcześniej ujrzał podczas kontemplacji na szczycie góry. Dlatego Cherubin, który znajduje się pośrodku, przygotowuje nas swoim światłem do serafickiego płomienia a zarazem oświeca nas w kierunku sądu Tronów. To jest właśnie istota (nodus) pierwszych umysłów, porządek Palladyczny, który kieruje filozofią kontemplacyjną; do tego musimy starać się dotrzeć, ogarnąć to i w końcu zdobyć, skąd będziemy mogli być porwani na szczyty miłości i zejść napełnieni wiedzą, gotowi do podjęcia aktywnych obowiązków. Lecz z pewnością opłaca się, jeśli nasze życia miałoby być uformowane na przykładzie życia Cherubinów, mieć przed oczyma jasną ideę tego, jakie jest ich życie, jakie działania i ich skutki. Lecz ponieważ nie jest nam dane, którzy jesteśmy cieleśni i znamy rzeczy ziemskie, abyśmy osiągnęli ten wzór przy pomocy naszych sił, zbliżmy się do starożytnych ojców: oni to, ze względu bliskość i zażyłość posiadaną z tymi rzeczami, mogą dać nam o tym świadectwo pewne i bardzo bogate.
Zapytajmy się apostoła Pawła, naczynia wybranego, co czyniły zastępy Cherubinów, gdy, porwany pewnego razu aż do trzeciego nieba, mógł to osobiście zobaczyć. Odpowie nam bez wątpienia, jak tłumaczy Dionizy, że się oczyszczały, następnie się oświecały, w końcu stawały się doskonałe. Dlatego również i my, współzawodnicząc z życiem Cherubinów na ziemi, pohamowując przy pomocy doktryny moralnej siłę namiętności, rozpraszając przy pomocy dialektyki ciemności rozumu, jakbyśmy zrywali zasłonę niewiedzy i wad, oczyszczajmy duszę, aby nasze namiętności się w nas w sposób nieuporządkowany nie poruszały, a nasz nierozważny rozum nie popadł w szaleństwo. A zatem, przeniknijmy do głębi naszą duszę ułożoną i oczyśćmy ją światłem filozofii moralnej, by w końcu uczynić ją doskonałą przez poznanie rzeczy boskich. I aby nie ograniczyć się jedynie do naszych, zapytajmy patriarchę Jakuba, którego obraz błyszczy wyryty w miejscu chwały. Nauczy nas ów bardzo mądry Patriarcha, śpiący w świecie niższym, widzący w wyższym. Lecz nauczy nas przy pomocy figur – tak bowiem objawiały im się wszystkie rzeczy – że są drabiny, które ciągną się od najniższej ziemi do najwyższego nieba, podzielone w szereg wielu szczebli, na szczycie których siedzi Pan; po nich to, zmieniając się po kolei, kontemplujący aniołowie wchodzą i schodzą. Lecz jeśli my, chcąc naśladować życie aniołów, musimy robić to sami, pytam was: któż z nas odważy się dotknąć drabin Pana, czy to brudną stopą czy brudną ręką?
Według misteriów, jest zabronione, aby to, co jest nieczyste, dotykało to, co jest czyste. Lecz jakie są te stopy, jakie ręce? Stopą duszy jest bez wątpienia ta jej najbardziej licha część, która opiera się na materii, jak na ziemskim gruncie; jest to ta władza (mówię), która żywi karmi zarzewie pożądliwości i nauczycielka zmysłowej słabości. A dlaczego nie nazwać by rękoma duszy jej część popędliwą, która, walcząc na usługach pożądania, dla niego walczy i niczym drapieżnik porywa pod słońcem i na otwartej przestrzeni to, co pożądanie pochłania odpoczywając w cieniu?
Abyśmy nie zostali odrzuceni od tych drabin, jako profani i nieczyści, obmyjmy przy pomocy filozofii moralnej, niczym w strumieniu rzeki, te stopy i te ręce, to jest ową zmysłową część duszy, w której mają siedzibę pożądliwości trzymające duszę, jak to się mówi, za kark. Lecz jeśli tęsknimy do tego, by stać się współtowarzyszami aniołów, którzy przemierzają drabinę Jakuba, to nawet to nie wystarczy, jeśli przedtem nie zostaniemy nauczeni i uzdolnieni do wspinania się na poszczególne stopnie w sposób właściwy, by nie zboczyć nigdy ze ścieżki przez nie wyznaczonej i nie skierować się ku kolejnym szlakom. A kiedy to osiągniemy dzięki umiejętności dyskutowania lub rozumowania, ożywieni już Cherubinowym duchem, tj. filozofując zgodnie ze stopniami natury i penetrując wszystko od centrum do centrum, wówczas raz będziemy schodzić rozbierając z tytaniczną siłą jedno na wiele części jak ciało Ozyrysa, raz zaś wchodzić będziemy gromadząc z siłą Apollona wiele części w jedno niczym członki Ozyrysa, aż spoczywając na łonie Ojca, który znajduje się na samym szczycie drabiny, zakosztujemy teologicznego szczęścia.
I zapytajmy sprawiedliwego Hioba, który, zanim się narodził, zawarł przymierze z Bogiem życia, czego najbardziej pragnie najwyższy Bóg dla tych milionów aniołów, którzy Go otaczają, a On z pewnością odpowie: „pokoju”, wedle tego, co można przeczytać w księdze Hioba: „Ten, który czyni pokój  w niebie”. A ponieważ porządek średni wyjaśnia niższym przykazania porządku wyższego, niech wyjaśni nam słowa teologa Hioba filozof Empedokles. Przedstawia nam on (o czym świadczą jego pisma) za pomocą symboli niezgody i przyjaźni, lub wojny i pokoju, dwie natury naszej duszy: pierwsza z nich prowadzi nas do nieba, druga natomiast spycha w otchłań piekła. W pismach tych żali się, że jest rzucony w przepaść, popchnięty przez wojnę i niezgodę, podobny do szaleńca i wygnańca dalekiego od bogów.
Niezgoda, Ojcowie, przyjmuje w nas różne formy; cięższe i większe walki toczą się w naszym wnętrzu niż wojny domowe. Są on takie, że gdybyśmy ich nie chcieli, pragnąc owego pokoju, który mógłby nas unieść tak wysoko, byśmy znaleźli się wśród wybranych Pana, to tylko filozofia będzie mogła zapanować całkowicie nad nim w naszym wnętrzu i je pokonać. Filozofia moralna, na pierwszym miejscu, jeśli człowiek zapragnie jedynie rozejmu ze swoimi nieprzyjaciółmi, powstrzyma niepohamowany pęd wielokształtnej bestii oraz furię, wściekłość i arogancję lwa. Jeśli natomiast przy pomocy najbardziej roztropnej rady zapragniemy dla siebie wiecznego pokoju, nadejdzie ona i zaspokoi szczodrobliwie nasze pragnienia, gdyż, po uśmierceniu obu bestii, jakby składając świnię w ofierze, zawrze między ciałem i duchem nierozerwalny pakt świętego pokoju.
Dialektyka uspokoi rozum niespokojnie wzburzony sprzecznościami rozumowania i zawiłościami sylogizmu.
Filozofia naturalna spacyfikuje kłótnie mniemania i nieporozumienia, które to z tej to z tamtej strony dręczą, dezorientują i gnębią duszę niespokojną. Lecz uspokoi je w taki sposób, abyśmy pamiętali, że natura, jak powiedział Heraklit, zrodzona jest z wojny i dlatego nazywana jest przez Homera „sporem”. Dlatego też nie zapewnia nam ona prawdziwego spokoju i trwałego pokoju, są oni bowiem darem i przywilejem jej pani, czyli najświętszej teologii. Filozofia, wskazując nam drogę, która prowadzi do teologii, poprowadzi nas do niej, ta zaś, widząc nas z daleka, zakrzyknie: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście utrudzeni, a ja was pokrzepię; przyjdźcie do mnie wszyscy a ja wam dam mój pokój, którego ani świat, ani natura nie mogą wam dać”.
Wezwani z tak wielką serdecznością, zaproszeni z tak wielką życzliwością, lecąc uskrzydleni wprost w objęcia błogosławionej matki niczym ziemski Merkury, będziemy się cieszyć tak bardzo upragnionym pokojem. To jest właśnie ów najświętszy pokój, nierozdzielna jedność, zgodna przyjaźń, dzięki której wszystkie dusze, w tym jedynym umyśle, który jest ponad wszelkim umysłem, nie tylko się ze sobą zgadzają, lecz w pewien niewyrażalny sposób łączą się wewnętrznie w jedną rzecz. Jest to przyjaźń, o której Pitagorejczycy mówią, że jest celem całej filozofii, pokój, który Pan urzeczywistnia w niebie i który aniołowie, schodząc na ziemię, głoszą ludziom dobrej woli, aby dzięki niemu ludzie, wznosząc się ku niebu, stali się aniołami.
Życzmy tego pokoju przyjaciołom i naszym czasom; życzmy go każdemu domowi, do którego wchodzimy i naszej duszy, aby stała się w ten sposób ona sama mieszkaniem Boga; tj. aby, pozbywszy się nieczystości dzięki moralności i dialektyce, ozdobiwszy się wieloraką filozofią niczym królewskim majestatem, i po ukoronowaniu frontonów drzwi wieńcami teologicznymi, mógł zejść Król Chwały i, przychodząc z Ojcem, zamieszkać w niej.

A TUTAJ link do audycji o naszym myślicielu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz